Cudownie. To coś dla mnie, bo odkąd jestem w Indiach namiętnie szoruję ręce. Nie kilkanaście, ale kilkadziesiąt razy dziennie. Sucha skóra moich dłoni głośno woła o pomoc.
Wyciskam krem. Nie za dużo. Ilość odpowiada wielkości dwóch zielonych groszków. Zapach zabija. Słodki, mdły, przytłaczający, tak jakby obok mnie wybuchła wielka bomba z gum do żucia.
Rosmarowuję. Wchłania się całkiem nieźle, ale pozostawia dłonie lepkie na dobre 2 minuty, co oznacza, że nie mogę od razu zasiąść do komputera, ani wziąć książki do ręki, ani dotknąć ubrań. Przez dwie minuty nie mogę, tak naprawdę, dotknąć niczego.
Po dłuuuuugich 120 sekundach, wraz z uczuciem lepkości, znika uczucie nawilżenia i skóra na rękach jest nadal sucha jak papier. Pozostaje za to zapach. Syntetyczny, duszący, tandetny zapach, który zostanie na wszystkim czego się dotkniemy… Uwierzcie mi, bo został na mojej kanapce z pomidorem i z cebulą.
Od kremu do rąk oczekuję świetnej wchłanialności, natychmiastowego nawilżenia bez uczucia lepkości czy tłustości i niezwykle subtelnego zapachu, który pozwoli mi jeść i spać.
Krem Farmony, który stosuję od pięciu dni, za każdym razem jak myję ręce, nie spełnia żadnego z moich oczekiwań. Nie spełnia również żadnej z obietnic danych przez producenta.
Ocena końcowa: 0/5
Magdalena Milhoux
(ladylhoux.blogspot.com)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz